czwartek, 10 sierpnia 2017

LABORATORIUM SŁOWA #5

Granice wyobraźni - podróż do nieistniejących miast
"Miasto - duży obszar intensywnie i planowo zabudowany, podlegający odrębnej administracji, będący skupiskiem ludności wykonującej zawody nie-rolnicze". Nic ciekawego. A jednak, gdy mu się przyjrzymy bliżej, gdy zdejmiemy z oczu okulary codziennego postrzegania, okazuje się, że miasto jest przestrzenią fascynującą, niezwykle żywą i barwną. Miasto to żywa tkanka, w której znaleźć można wiele inspiracji. To nie tylko to, co zauważamy od razu - ulice, wieżowce, tłum. To także niewidoczna plątanina rur, kabli, fal radiowych, niewyobrażalna sieć ludzkich powiązań i historii.
Italo Calvino w swojej książce  Niewidzialne miasta opisał 55 baśniowych, nieistniejących miast. Zabrał czytelnika do miast-luster, miast-labiryntów, miast-konstrukcji. Pokazał miasta wiszące i miasta geometryczne. Zaprosił do wędrówki po krainie wyobraźni, w której poetycki opis miesza się z głęboką refleksją.
Właśnie nad takim postrzeganiem miasta pracowaliśmy na 5. warsztatach "Laboratorium słowa". Poszukaliśmy w elementach miasta metafor, zbadaliśmy jego misterną konstrukcję po to, by stworzyć swoje niezwykłe opisy nieistniejących miast.

Jagoda Wypyszyńska - Cieszkowska
* * *
Ostatnie promienie gorącego słońca powoli chowają się za budynkami. Zapalają się pierwsze latarnie. Ludzie otwierają okna, by wpuścić do pomieszczeń odrobinę chłodnego powietrza. Pragną odpocząć po upalnym dniu. Z minuty na minutę ulice pustoszeją, maleje ruch samochodów. Już nie słychać co chwile rozdzierającego krzyku klaksonów i obelg zdenerwowanych kierowców. Na chodnikach pojawiają się zakochane pary, które szukają romantycznej atmosfery wieczornych spacerów. Oni wszyscy, gdy skończy się noc, będą musieli wrócić do swoich obowiązków. Znów będą się kłócić, trąbić, spieszyć. A ja? Ja polecę tam, gdzie tylko zechcę. W końcu jestem wolnym ptakiem.

Justyna Ścibor
Wykonać zadanie
Wykonać zadanie. Taki cel przyświecał jej na dziś. W tłumie ludzi znaleźć tę właściwą. Niewiele wskazówek. Mieszkańcy miasta i turyści niespiesznie przechodzący przez plac. Wzrokiem przenikliwym wpatrywała się w poszczególne osoby. Była dumna z siebie, gdy po chwili odnalazła właściwą. Pierwsza część zagadki rozwiązana.

Anna Izabela Szcześniak
CASA POSTALE
Drzwi szerokie.
Po schodach wchodzę
Największa poczta 
w hiszpańskim obwodzie.
Czy na niej list
do mnie zostawiłeś?
Girona Ona
Pędzi szalona
Ogień ją niesie
na ceglastych ramionach
Czy w tym mieście 
jest jakaś woda?
Fontanna? 
Gdzie jest fontanna?
Fontanna życia.
Tylko jej szukam.

Antoni Grycuk
Ku sjeście
Miasto uśpione. Miasto jest senne, mimo blasku słońca w swej sjeście nieczynne. Gdzieś w dali majaczy się poprzez akweny, błyszcząc tęczą barw i zieleni letniej. Budynki rosną, dając wyobraźni pożywkę i przestrzeń do imaginacji. W pobliżu kuter dryfuje powoli wprost ku swej przystani, gdzie osiągnie metę. Na nim beczułki i kilkoro ludzi - oczekują brzegu, jak wiosną jaskółki. Woda niewzburzona swą zielenią świeci, wiatrem nie smagana rozpościera się jak płachta. Miasto kusi, miasto ciągnie, ale też odpycha - urzeka urokiem i wygania tłumem.

Monika Rokicka
Miasto
Koniec lata zawsze pachniał tak samo - niezwykłą mieszanką bryzy morskiej, fontann i zraszanych przez służby miejskie chodników. Nareszcie miał czas, by zrobić sobie przerwę. Wyjść ze swojej małej restauracji przy deptaku, przejść na druga stronę ulicy, gdzie raz po raz wybuchały wulkany wody i usiąść w cieniu rozłożystego platana. Nareszcie ucichła krzykliwa i natrętna wieża Babel, stukot klapek, sandałów i skrzypienie adidasów tysięcznonogiej gąsienicy ustało. Słyszał, jak jego myśli, odnajdują rodzimy język i zwalniają bieg. Wziął głęboki oddech i poczuł ten zapach - słodko-słoną woń końca sezonu. Był jak kropla krwi w obiegu tego nadmorskiego miasta. Razem z nim biegł i odpoczywał, w tym samym rytmie budził się i zasypiał. 

Jagoda Wypyszyńska - Cieszkowska
Zapach miasta
Zmysł powonienia - jeden z najsilniejszych. Dzięki niemu, zanim jeszcze spróbujemy potrawy, wiemy, czego się spodziewać. To on wpływa na nasze decyzje, dobór znajomych, kojarzenie się w pary. Dlaczego więc nie zbudować miasta opartego wyłącznie na nim? Po co nam ściany, które tylko utrudniają przenoszenie się zapachów? Niepotrzebne są szyldy sklepów, informatory, drogowskazy. Od razu wiemy, jak odnaleźć piekarza, który o czwartej rano wstał, by przygotować chrupiące bułeczki. To nos podpowiada nam, która garmażerię omijać z daleka, bo zakup produktów źle się dla nas skończy. Nikt już nie może nam mydlić oczu pięknymi reklamami.

Justyna Ścibor
* * *
Było to dziwne miejsce. Rzadko kto tu docierał. Z dala od głośnych szlaków, które wiodły ze wschodu na zachód i z południa na północ. Czy można je było nazwać miastem? bez domów, podwórek, ulic i tych wszystkich przedmiotów, które kojarzą nam się nierozerwalnie z miejscem, w którym żyją ludzie? A było to wyjątkowo zaludnione miejsce. Zwykły turysta, który przez błąd w GPS-ie zaplątał się w te okolice, nie zauważał niczego dziwnego. Pod jednym warunkiem - że zjawiał się tutaj w odpowiednich godzinach. Miasto, a właściwie jego brak zauważali wszyscy, którzy znaleźli się tu miedzy 10.00 a 17.00. W tych godzinach przestrzeń miejska przypominała niczym nie wyróżniającą się przyrodę, która była tu w okolicy - pola, łąki, lasy... 
Miedzy 17.00 a 10.00 miasto budziło się do życia. Powoli, niczym bańki mydlane z różnych zakamarków skał, drzew,pól pojawiały się ludzkie myśli, które rosły i pękały, aby zamienić się w kościół, szkołę, domy, sklepy, ulice. Wszystko miało swoje ustalone miejsce, ale czasem, gdy bańki za wcześnie się rozbiły lub też wiatr za mocno je zniósł z utartego szlaku, zmieniały swoje stałe siedliska, a mieszkańcy przez chwile gubili się w tej nowej rzeczywistości. Trwało to co najwyżej dłuższą chwilę i wszystko wracało do normy. Wszystko jedno, co tą normą nazwiemy.


Antoni Grycuk
Latan
Z pozoru piękne i majestatyczne w swym ogromie miasto Latan. Żyje na powierzchni, zwyczajnym tempem, podczas gdy pod stopami kryją się setki kanałów ściekowych - brudnych, śmierdzących i mrocznych. Ktoś musi też o nie dbać. Czyści je, udrażnia, a także serwisuje. Osoby te, popularnie nazywane szambonurkami, dawno już zapomniały, czym jest światło słoneczne, zieleń i świeże powietrze. Rano o brzasku schodzą tam, przebywają tam cały dzień i opuszczają to miejsce, gdy zmierzch zapada. Dla nich ciemność to codzienność. Ciemność to Życie.
Ciekawe, czy będąc na wakacjach szukają cienia, mroku, chcąc czuć się tak jak na co dzień, czy może wybierają nasłonecznione miejsca, by naładować akumulatory. Sądzę, że ci, których bezradność złapała w swe sidła wybierają to pierwsze, a ci niepokorni - to drugie.
W kanałach fetor przestał mieć dawno swoją drażniąca specyfikę. Stał się niezauważalny, jak własny nos. Wypala on ich powonienie albo zakleja, sprawiając, że na co dzień nie są w stanie odróżnić zapachu kwiatów od taniej wody toaletowej. W tych kanałach także masy szczurów przestały już robić na nich jakiekolwiek wrażenie. Są jak koty sąsiadów albo uliczne wróble. Ich piski nie mają tej ostrzegawczej formy, a stały sie tym, czym dla nas jest na przykład sygnalizacja świetlna.
Zastanawiające jest też, czy roje karaluchów robią na nich jeszcze jakieś wrażenie.Czy widząc takiego na bochenku chleba wyrzuci pokarm, czy też strząśnie robala i zje pieczywo?
Niewidzialny brud jest pod stopami. Niewidzialna zaraza i niewidzialna śmierć.

Monika Rokicka
Skrybia
Kiedy podróżny wpływa do portu Skrybii, nie może powstrzymać okrzyku zachwytu. Białe nadbrzeżne domy odbijają promienie zachodzącego słońca, blaski księżyców i gwiazd, mieniąc się masą perłową zapomnianych słów. Uliczki wiją się krętymi wstęgami w góre, obiecując podróżnym cień wśród grafitowych drzew o gałęziach pełnych słów. Mieszkańcy Skrybii przechadzają się promenadą, pełni spokoju i cichej zadumy. Za oceanami mówiono, że to miasto ludzi mądrych i szczęśliwych.
Dawno temu architekci Skrybii postanowili, że zbudują swoje miasto ze słów, napiszą je najpiękniejszymi krojami pisma. Powstawało ono powoli - najpierw w umysłach myślicieli, ludzi pełnych tolerancji, którzy to z wielką pieczołowitością zbierali słowa nadające się do stawiania murów. Słowa mądre, piękne, odpowiedzialne zestrajali w sensy. Potem oddali je skrybom, by Ci wydobyli ich fizyczne piękno. 
Wiele wieków powstawała Skrybia, by osiągnąć swą dzisiejszą doskonałość. Latami architekci ćwiczyli krągłości i kanty liter, by budować z nich cieszące oko fasady. Przemierzyli wiele światów, by odnaleźć pióra i atramenty, dość dobre i piękne, by wypisać nimi ulice i skwery. Odkrywali nowe lądy, by sprowadzać zza oceanów drzewa kwitnące cienistymi zwojami pism. 
Jeśli kiedyś wiatry poniosą cie do Skrybii, pamietaj, że jej piękno nie kończy się na perłowych fasadach portowych kamieniczek. Poznaje się je powoli, krok za krokiem podążając krętymi uliczkami sensów.

środa, 26 lipca 2017

LABORATORIUM SŁOWA #3

Uważna obserwacja
"Nie mam weny". Ile razy zdarzało Ci się tak myśleć? Siedzisz nad pustą kartką i szukasz w myślach jakiegoś godnego uwagi tematu. Czegoś wielkiego. Odpowiadającego rangą dostojności słowa. Tymczasem...twoja wena leży tuż obok, tylko ty nie potrafisz jej zobaczyć. 
Jest taki obraz Petera Bruegla "Pejzaż z upadkiem Ikara". Kiedy patrzysz na niego w biegu, nie dostrzeżesz Ikara. Twój wzrok ściągnie wieśniak w czerwonej koszuli. Aby zobaczyć tragedię bohatera, musisz się zatrzymać i popatrzeć na detale. Wtedy dopiero odnajdziesz przesłanie malarza.
Podobnie jest z weną. Siedzi przycupnięta w chaosie mijanych rzeczy, spraw, ludzi. Jest detalem, który czeka na odkrycie i szansę na opowiedzenie swojej historii.
Na 3 warsztatach z cyklu "Laboratorium Słowa" pracowaliśmy ze szczegółem. Oglądaliśmy świat przez dziurkę od klucza - dosłownie i w przenośni. Nagle okazało się, że zwykłe otoczenie, ulica przemierzana co dnia, dobrze znany budynek - kryją w sobie zaczątki historii. Oto kilka z nich...
 

Radek
Świadek
Nie jest z tych, co rosły za czasów średniowiecznych rycerskich walk. Wiekowe drzewo. Daje się zauważyć, już na pierwszy rzut oka, że oplecione jest grubym, srebrnym łańcuchem, tuż nad trzecim zgrubieniem, na wysokości powyżej metra. Otaczająca je zieleń oraz ta, którą samo tworzy własną koroną, nadaje mu błogości i spokoju. Od razu można tez powiedzieć, że ktoś o nie dba. Dlaczego? Otóż usypany wokół niego krąg trocin, dwa drewniane paliki, zdradzają trud ludzkich rąk. 

Antoni Grycuk
*  *  *
W oddali, jakieś sto metrów od niego, stał świerk. Nie za wysoki, pochylony mocno w prawą stronę. W tle majaczyły nijakie sosny. Przechył jego sięgał piętnastu stopni i odnosiło się wrażenie, jakby miał się za chwile przewrócić. Koronę stanowiło dość gęste, zielone igliwie, z nielicznymi przebłyskami brązu uschniętych gałęzi. Na dole była nie za szeroka, wyżej rozszerzająca się, by na górze przybrać kształt nieco smuklejszy.Pojedyncze gałęzie, lekko poszarpane wiatrem, kołysały swą zieleń, nadając całemu drzewu tchnienie życia.

Monika
Więzień
Wokół panowała ciemność. Do mojej celi, w której zamknięty byłem od czasów, gdy napisałem zbyt wiele słów, wpadały tylko żrące w gardło opary z kominów i wąska smuga światła, ze szczeliny między deskami, którymi zabite było okno. Kiedy przyciskałem twarz do mokrych desek śmierdzących zgnilizną, widziałem tylko podstawę dachu, z rzędem kominów - grubych, chudych, rdzewiejących i przekrzywionych. Czasem stal kominów nabierała barwy błękitnej, a czasem stalowoszarej. Niekiedy płonęła od godzin zmierzchu. To był mój kalendarz, pozwalający odróżniać kaprysy pogody i pory roku.
Na krawędzi największego komina czasem przysiadały ptaki. Nie jestem ornitologiem, nie wiem, do jakich gatunków należały. Nazywałem je kominowcami, bo żyły w gąszczu murowanych i metalowych konstrukcji, jakby drzewa i łąki przestały istnieć. Ptaki przylatywały tu ze swoją zdobyczą - skórką chleba lub jakąś myszą. Czasem czyściły pióra, co w kontekście dymiących kominów wydawało mi się groteskowe. Niekiedy wydłubywały z kominów kawałki zaprawy lub układały na betonowym gzymsie patyki i budowały gniazda. Wtedy mogłem godzinami stać na palcach, przykładać oko do szpary i kibicować nowemu życiu. Tak, ptaki dawały mi nadzieję, że świat nie składa się z samych kominów. odlatywałem z nimi ku wolności.

Agata Czarny
Zasłona
Kolory. Mocne, żywe, imitujące pociągnięcia pędzla wypełniały cały prostokąt okna, wyróżniającego się swoją pstrokacizną na tle szarej elewacji. Zawsze takie samo. Zasłonięte szczelnie kolorową zasłoną, ze stosami książek na parapecie. W dzień nieme, ożywało wieczorami, gdy ktoś zapalał we wnętrzu małą lampkę. Ożywał wtedy teatr rozmazanych cieni, działający na wyobraźnię prawie jak filmu Hitchcocka.
Czas mijał, a okno nigdy nie otwierało się ani nie odsłaniało. Zasłona zblakła od słońca i poszarzała, zapomniana przez właściciela i środki czyszczące. Ani razu nie poruszyła się, a na parapecie nie objawiło się życie nawet w postaci sukulenta. Stosy książek wydawały się trwać niewzruszenie od lat, przyjmując w siebie coraz większe zapasy kurzu.
Tamtego dnia padał deszcz. Wyjrzałam na zewnątrz i zobaczyłam, że zasłona jest odsłonięta. Nie było stosów książek. Zza szyb wyglądało puste wnętrze. Na brudnej szybie ktoś napisał od środka białą farbą dwa słowa: Na sprzedaż. 

Antoni Grycuk
*  *  *
Leżę sobie, jakby martwy, a oni gapią się na mnie, od razu wymyślając, jak mnie wykorzystać. Mogliby przypiąć mnie do szlufki, nadając nieco charakteru własnym spodniom, a potem na przykład zawiesić na mnie pęk kluczy. Aby to zrobić musieliby mnie najpierw rozpiąć, naciskając na tę wrażliwą zapadkę, na punkcie której mam takiego świra niemal od zawsze. Tak, to jet moja prawdziwa dusza. Bez niej nie byłbym sobą i stał się tylko owalnym kawałkiem połyskującego metalu. Dusza moja sprężynuje jak kauczukowe drzewo. Odgina się po jednej stronie, aby pozostać nieruchoma po drugiej.
Moi więksi bracia służą ludziom często w górach, na skałkach, w jaskiniach, zapewniając im bezpieczeństwo. Są wśród nich tacy jak ja, tylko zapinani, choć zdarzają się tez egzemplarze zaopatrzone w mechanizm zakręcania, służący temu, aby ich dusza się przypadkiem nie odpięła. jedni i  drudzy są nieodłącznymi towarzyszami lin i taśm, klamr i uchwytów. Ja osobiście mam niewielka wytrzymałość. Nie to, co oni. Do nich można przyczepić nawet tonę, a i tak nie poddadzą się temu ciężarowi. To istni herosi wspinaczki. A ja biedny i bezradny muszę się zadowalać dyndaniem w pobliżu czterech liter. Cóż, każdy ma swoje przeznaczenie.

czwartek, 20 lipca 2017

LABORATORIUM SŁOWA #2

Dekonstrukcja

Słowo jako tworzywo - to najlepsze określenie tego warsztatu. Co można stworzyć ze słów? Czy przypadkowe wyrazy można połączyć w sensowną całość? Jak można spoić obraz i słowo?
Na warsztatach uczestnicy pisali kilka tekstów zainspirowanych metodami dadaistów oraz tworzyli swój własny przekaz metodą college'u słownego.  Oto co powstało:

Anna Sulińska
Wiecznie młody
Gdy miałem lat dwadzieścia pięć niebo było dla mnie sufitem, z którego czasami padał deszcz. Wbijałem bolce w ziemię i rozbijałem namiot. Społeczeństwo? Nie obchodzili mnie ludzie. Do czasu. Teraz sufit jarzy się na niebiesko, a pielęgniarka niesie mi aspirynę i nowe pieluchomajtki. Kiedy naprawią te jarzeniówki? Niebo jest czasem, a czas niebem - myślę sobie i już nie czekam. Tak mi dobrze.

Antoni Grycuk
W świetle źrenic
Ze świecą trzeba by szukać tak niezwykłej anatomii jak u Ciebie.
Mógłbym rozwiązać setki kalamburów, a Twego ciała i tak nie rozszyfruję.
A patrząc Ci głęboko w oczy, słyszę gdzieś w głowie dźwięczące słowo - KOBIETA.
Wpływa ono we mnie narastając jak dźwięk kamertonu...
Obawiam się...
Obawiam się, że pozostawiony w Twojej obecności na dłużej, zapadłbym w migrenę logiki i codzienności.

Bożena Bienias
Zaginiony śledź
Pod listwą zielonego szezlongu znalazła śledzia. Właśnie jego szukaliśmy w zeszłe lato, rozbijając namiot nad jeziorem Błona. To były piękne wakacje - rozmarzyłam się i przez zmrużone oczy zobaczyłam jakiś ciemny kształt na podłodze. To był wielki, czarny karaczan. Patrzył na mnie, a ja pacnęłam go znalezionym śledziem. To dobrze, że właśnie teraz go znalazłam. Nie lubię robactwa.

Agata Czarny
Czwartek
Wentylator rozpostarł ramiona nad wielkim stołem, niby potężna ważka. Siedział oparty łokciami o blat i wpatrywał się w miskę z ugotowaną ciecierzycą.  Miał w pamięci tamto popołudnie - las i zielone poduszki mchu pod stopami. Wystarczył skok za miasto, by znaleźć się w ciszy i zapomnieć o tym, co miało zdarzyć się dziś, zapomnieć o zmartwieniach. Teraz wróciły zaplatane w głuchy jęk wentylatora. Był czwartek. Nadchodziła burza.

Monika Rokicka
Metamorfoza
Klimat nie był tu sprzyjający. Ciągłe tornada zmian i niże nastrojów nie pozwalały mu się zaaklimatyzować i męczyły przyzwyczajoną do stabilizacji głowę. Wciąż miał w nozdrzach zapach kadzidła, który tak lubił. ten jednak słabł z każdym dniem, podobnie z resztą jak miękkość jego jasnych włosów. Nie przypominały już ptasiego puchu, lecz szorstką sierść jenota. Coraz trudniej mu było zdzierżyć muzykę. Uciekał od niej, nawet dźwięki kwartetu smyczkowego, który tak ubóstwiał, wywoływały teraz nieprzyjemny dreszcz na coraz bardziej opalonej skórze. Co się ze mną dzieje? - pomyślał patrząc w lustro. Wydał się sobie stary. Zbyt stary jak na anioła.





środa, 12 lipca 2017

LABORATORIUM SŁOWA #1


Blackout poetry to metoda dekonstrukcji  pozwalająca na tworzenie własnych utworów na bazie cudzych tekstów. Metodę tę rozpowszechnił Austin Kleon, autor książki "Twórcza kradzież", który tworzy swoje blacout poetry na bazie artykułów prasowych. 


Uczestnicy warsztatów również zmierzyli się w tą formą twórczą. Swoje pierwsze blacout poetry stworzyli w książkach, aby przełamać jedno z przekonań, blokujących kreatywność - książek nie można mazać. Okazało się, że mazanie książek ma swoje zalety - daje dużo radości i rozbudza kreatywność. Pozwala na obudzenie w sobie twórczego dziecka i stworzenie zupełnie nowej jakości. 

Takie BLACOUT POETRY stworzyli uczestnicy zajęć 12.07.
autorka: Jagoda Wypyszyńska - Cieszkowska


 
















autorka: Dorota Kotas                                                                                                                                                                         
 autorka: Dorota Kotas



autor:  Mateusz Czajka

autor:  Mateusz Czajka























autor: Antoni Grycuk























 autorka: Anna Sulińska
autorka: Anna Sulińska
























 autorka: Monika Siejak

autorka: Monika Siejak























 autor: Karol
autorka:Justyna
 autorka: Małgorzata 
autorka: Karolina Kołbyk
























 autorka: Monika Rokicka
 autorka: Monika Rokicka