"Miasto - duży obszar intensywnie i planowo zabudowany, podlegający odrębnej administracji, będący skupiskiem ludności wykonującej zawody nie-rolnicze". Nic ciekawego. A jednak, gdy mu się przyjrzymy bliżej, gdy zdejmiemy z oczu okulary codziennego postrzegania, okazuje się, że miasto jest przestrzenią fascynującą, niezwykle żywą i barwną. Miasto to żywa tkanka, w której znaleźć można wiele inspiracji. To nie tylko to, co zauważamy od razu - ulice, wieżowce, tłum. To także niewidoczna plątanina rur, kabli, fal radiowych, niewyobrażalna sieć ludzkich powiązań i historii.
Italo Calvino w swojej książce Niewidzialne miasta opisał 55 baśniowych, nieistniejących miast. Zabrał czytelnika do miast-luster, miast-labiryntów, miast-konstrukcji. Pokazał miasta wiszące i miasta geometryczne. Zaprosił do wędrówki po krainie wyobraźni, w której poetycki opis miesza się z głęboką refleksją.
Właśnie nad takim postrzeganiem miasta pracowaliśmy na 5. warsztatach "Laboratorium słowa". Poszukaliśmy w elementach miasta metafor, zbadaliśmy jego misterną konstrukcję po to, by stworzyć swoje niezwykłe opisy nieistniejących miast.
Jagoda Wypyszyńska - Cieszkowska
* * *
Ostatnie promienie gorącego słońca powoli chowają się za budynkami. Zapalają się pierwsze latarnie. Ludzie otwierają okna, by wpuścić do pomieszczeń odrobinę chłodnego powietrza. Pragną odpocząć po upalnym dniu. Z minuty na minutę ulice pustoszeją, maleje ruch samochodów. Już nie słychać co chwile rozdzierającego krzyku klaksonów i obelg zdenerwowanych kierowców. Na chodnikach pojawiają się zakochane pary, które szukają romantycznej atmosfery wieczornych spacerów. Oni wszyscy, gdy skończy się noc, będą musieli wrócić do swoich obowiązków. Znów będą się kłócić, trąbić, spieszyć. A ja? Ja polecę tam, gdzie tylko zechcę. W końcu jestem wolnym ptakiem.
Justyna Ścibor
Wykonać zadanie
Wykonać zadanie. Taki cel przyświecał jej na dziś. W tłumie ludzi znaleźć tę właściwą. Niewiele wskazówek. Mieszkańcy miasta i turyści niespiesznie przechodzący przez plac. Wzrokiem przenikliwym wpatrywała się w poszczególne osoby. Była dumna z siebie, gdy po chwili odnalazła właściwą. Pierwsza część zagadki rozwiązana.
Anna Izabela Szcześniak
CASA POSTALE
Drzwi szerokie.
Po schodach wchodzę
Największa poczta
w hiszpańskim obwodzie.
Czy na niej list
do mnie zostawiłeś?
Girona Ona
Pędzi szalona
Ogień ją niesie
na ceglastych ramionach
Czy w tym mieście
jest jakaś woda?
Fontanna?
Gdzie jest fontanna?
Fontanna życia.
Tylko jej szukam.
Antoni Grycuk
Ku sjeście
Miasto uśpione. Miasto jest senne, mimo blasku słońca w swej sjeście nieczynne. Gdzieś w dali majaczy się poprzez akweny, błyszcząc tęczą barw i zieleni letniej. Budynki rosną, dając wyobraźni pożywkę i przestrzeń do imaginacji. W pobliżu kuter dryfuje powoli wprost ku swej przystani, gdzie osiągnie metę. Na nim beczułki i kilkoro ludzi - oczekują brzegu, jak wiosną jaskółki. Woda niewzburzona swą zielenią świeci, wiatrem nie smagana rozpościera się jak płachta. Miasto kusi, miasto ciągnie, ale też odpycha - urzeka urokiem i wygania tłumem.
Monika Rokicka
Miasto
Koniec lata zawsze pachniał tak samo - niezwykłą mieszanką bryzy morskiej, fontann i zraszanych przez służby miejskie chodników. Nareszcie miał czas, by zrobić sobie przerwę. Wyjść ze swojej małej restauracji przy deptaku, przejść na druga stronę ulicy, gdzie raz po raz wybuchały wulkany wody i usiąść w cieniu rozłożystego platana. Nareszcie ucichła krzykliwa i natrętna wieża Babel, stukot klapek, sandałów i skrzypienie adidasów tysięcznonogiej gąsienicy ustało. Słyszał, jak jego myśli, odnajdują rodzimy język i zwalniają bieg. Wziął głęboki oddech i poczuł ten zapach - słodko-słoną woń końca sezonu. Był jak kropla krwi w obiegu tego nadmorskiego miasta. Razem z nim biegł i odpoczywał, w tym samym rytmie budził się i zasypiał.
Jagoda Wypyszyńska - Cieszkowska
Zapach miasta
Zmysł powonienia - jeden z najsilniejszych. Dzięki niemu, zanim jeszcze spróbujemy potrawy, wiemy, czego się spodziewać. To on wpływa na nasze decyzje, dobór znajomych, kojarzenie się w pary. Dlaczego więc nie zbudować miasta opartego wyłącznie na nim? Po co nam ściany, które tylko utrudniają przenoszenie się zapachów? Niepotrzebne są szyldy sklepów, informatory, drogowskazy. Od razu wiemy, jak odnaleźć piekarza, który o czwartej rano wstał, by przygotować chrupiące bułeczki. To nos podpowiada nam, która garmażerię omijać z daleka, bo zakup produktów źle się dla nas skończy. Nikt już nie może nam mydlić oczu pięknymi reklamami.
Justyna Ścibor
* * *
Było to dziwne miejsce. Rzadko kto tu docierał. Z dala od głośnych szlaków, które wiodły ze wschodu na zachód i z południa na północ. Czy można je było nazwać miastem? bez domów, podwórek, ulic i tych wszystkich przedmiotów, które kojarzą nam się nierozerwalnie z miejscem, w którym żyją ludzie? A było to wyjątkowo zaludnione miejsce. Zwykły turysta, który przez błąd w GPS-ie zaplątał się w te okolice, nie zauważał niczego dziwnego. Pod jednym warunkiem - że zjawiał się tutaj w odpowiednich godzinach. Miasto, a właściwie jego brak zauważali wszyscy, którzy znaleźli się tu miedzy 10.00 a 17.00. W tych godzinach przestrzeń miejska przypominała niczym nie wyróżniającą się przyrodę, która była tu w okolicy - pola, łąki, lasy...
Miedzy 17.00 a 10.00 miasto budziło się do życia. Powoli, niczym bańki mydlane z różnych zakamarków skał, drzew,pól pojawiały się ludzkie myśli, które rosły i pękały, aby zamienić się w kościół, szkołę, domy, sklepy, ulice. Wszystko miało swoje ustalone miejsce, ale czasem, gdy bańki za wcześnie się rozbiły lub też wiatr za mocno je zniósł z utartego szlaku, zmieniały swoje stałe siedliska, a mieszkańcy przez chwile gubili się w tej nowej rzeczywistości. Trwało to co najwyżej dłuższą chwilę i wszystko wracało do normy. Wszystko jedno, co tą normą nazwiemy.
Antoni Grycuk
Latan
Z pozoru piękne i majestatyczne w swym ogromie miasto Latan. Żyje na powierzchni, zwyczajnym tempem, podczas gdy pod stopami kryją się setki kanałów ściekowych - brudnych, śmierdzących i mrocznych. Ktoś musi też o nie dbać. Czyści je, udrażnia, a także serwisuje. Osoby te, popularnie nazywane szambonurkami, dawno już zapomniały, czym jest światło słoneczne, zieleń i świeże powietrze. Rano o brzasku schodzą tam, przebywają tam cały dzień i opuszczają to miejsce, gdy zmierzch zapada. Dla nich ciemność to codzienność. Ciemność to Życie.
Ciekawe, czy będąc na wakacjach szukają cienia, mroku, chcąc czuć się tak jak na co dzień, czy może wybierają nasłonecznione miejsca, by naładować akumulatory. Sądzę, że ci, których bezradność złapała w swe sidła wybierają to pierwsze, a ci niepokorni - to drugie.
W kanałach fetor przestał mieć dawno swoją drażniąca specyfikę. Stał się niezauważalny, jak własny nos. Wypala on ich powonienie albo zakleja, sprawiając, że na co dzień nie są w stanie odróżnić zapachu kwiatów od taniej wody toaletowej. W tych kanałach także masy szczurów przestały już robić na nich jakiekolwiek wrażenie. Są jak koty sąsiadów albo uliczne wróble. Ich piski nie mają tej ostrzegawczej formy, a stały sie tym, czym dla nas jest na przykład sygnalizacja świetlna.
Zastanawiające jest też, czy roje karaluchów robią na nich jeszcze jakieś wrażenie.Czy widząc takiego na bochenku chleba wyrzuci pokarm, czy też strząśnie robala i zje pieczywo?
Niewidzialny brud jest pod stopami. Niewidzialna zaraza i niewidzialna śmierć.
Monika Rokicka
Skrybia
Kiedy podróżny wpływa do portu Skrybii, nie może powstrzymać okrzyku zachwytu. Białe nadbrzeżne domy odbijają promienie zachodzącego słońca, blaski księżyców i gwiazd, mieniąc się masą perłową zapomnianych słów. Uliczki wiją się krętymi wstęgami w góre, obiecując podróżnym cień wśród grafitowych drzew o gałęziach pełnych słów. Mieszkańcy Skrybii przechadzają się promenadą, pełni spokoju i cichej zadumy. Za oceanami mówiono, że to miasto ludzi mądrych i szczęśliwych.
Dawno temu architekci Skrybii postanowili, że zbudują swoje miasto ze słów, napiszą je najpiękniejszymi krojami pisma. Powstawało ono powoli - najpierw w umysłach myślicieli, ludzi pełnych tolerancji, którzy to z wielką pieczołowitością zbierali słowa nadające się do stawiania murów. Słowa mądre, piękne, odpowiedzialne zestrajali w sensy. Potem oddali je skrybom, by Ci wydobyli ich fizyczne piękno.
Wiele wieków powstawała Skrybia, by osiągnąć swą dzisiejszą doskonałość. Latami architekci ćwiczyli krągłości i kanty liter, by budować z nich cieszące oko fasady. Przemierzyli wiele światów, by odnaleźć pióra i atramenty, dość dobre i piękne, by wypisać nimi ulice i skwery. Odkrywali nowe lądy, by sprowadzać zza oceanów drzewa kwitnące cienistymi zwojami pism.
Jeśli kiedyś wiatry poniosą cie do Skrybii, pamietaj, że jej piękno nie kończy się na perłowych fasadach portowych kamieniczek. Poznaje się je powoli, krok za krokiem podążając krętymi uliczkami sensów.
Jagoda Wypyszyńska - Cieszkowska
Zapach miasta
Zmysł powonienia - jeden z najsilniejszych. Dzięki niemu, zanim jeszcze spróbujemy potrawy, wiemy, czego się spodziewać. To on wpływa na nasze decyzje, dobór znajomych, kojarzenie się w pary. Dlaczego więc nie zbudować miasta opartego wyłącznie na nim? Po co nam ściany, które tylko utrudniają przenoszenie się zapachów? Niepotrzebne są szyldy sklepów, informatory, drogowskazy. Od razu wiemy, jak odnaleźć piekarza, który o czwartej rano wstał, by przygotować chrupiące bułeczki. To nos podpowiada nam, która garmażerię omijać z daleka, bo zakup produktów źle się dla nas skończy. Nikt już nie może nam mydlić oczu pięknymi reklamami.
Justyna Ścibor
* * *
Było to dziwne miejsce. Rzadko kto tu docierał. Z dala od głośnych szlaków, które wiodły ze wschodu na zachód i z południa na północ. Czy można je było nazwać miastem? bez domów, podwórek, ulic i tych wszystkich przedmiotów, które kojarzą nam się nierozerwalnie z miejscem, w którym żyją ludzie? A było to wyjątkowo zaludnione miejsce. Zwykły turysta, który przez błąd w GPS-ie zaplątał się w te okolice, nie zauważał niczego dziwnego. Pod jednym warunkiem - że zjawiał się tutaj w odpowiednich godzinach. Miasto, a właściwie jego brak zauważali wszyscy, którzy znaleźli się tu miedzy 10.00 a 17.00. W tych godzinach przestrzeń miejska przypominała niczym nie wyróżniającą się przyrodę, która była tu w okolicy - pola, łąki, lasy...
Miedzy 17.00 a 10.00 miasto budziło się do życia. Powoli, niczym bańki mydlane z różnych zakamarków skał, drzew,pól pojawiały się ludzkie myśli, które rosły i pękały, aby zamienić się w kościół, szkołę, domy, sklepy, ulice. Wszystko miało swoje ustalone miejsce, ale czasem, gdy bańki za wcześnie się rozbiły lub też wiatr za mocno je zniósł z utartego szlaku, zmieniały swoje stałe siedliska, a mieszkańcy przez chwile gubili się w tej nowej rzeczywistości. Trwało to co najwyżej dłuższą chwilę i wszystko wracało do normy. Wszystko jedno, co tą normą nazwiemy.
Antoni Grycuk
Latan
Z pozoru piękne i majestatyczne w swym ogromie miasto Latan. Żyje na powierzchni, zwyczajnym tempem, podczas gdy pod stopami kryją się setki kanałów ściekowych - brudnych, śmierdzących i mrocznych. Ktoś musi też o nie dbać. Czyści je, udrażnia, a także serwisuje. Osoby te, popularnie nazywane szambonurkami, dawno już zapomniały, czym jest światło słoneczne, zieleń i świeże powietrze. Rano o brzasku schodzą tam, przebywają tam cały dzień i opuszczają to miejsce, gdy zmierzch zapada. Dla nich ciemność to codzienność. Ciemność to Życie.
Ciekawe, czy będąc na wakacjach szukają cienia, mroku, chcąc czuć się tak jak na co dzień, czy może wybierają nasłonecznione miejsca, by naładować akumulatory. Sądzę, że ci, których bezradność złapała w swe sidła wybierają to pierwsze, a ci niepokorni - to drugie.
W kanałach fetor przestał mieć dawno swoją drażniąca specyfikę. Stał się niezauważalny, jak własny nos. Wypala on ich powonienie albo zakleja, sprawiając, że na co dzień nie są w stanie odróżnić zapachu kwiatów od taniej wody toaletowej. W tych kanałach także masy szczurów przestały już robić na nich jakiekolwiek wrażenie. Są jak koty sąsiadów albo uliczne wróble. Ich piski nie mają tej ostrzegawczej formy, a stały sie tym, czym dla nas jest na przykład sygnalizacja świetlna.
Zastanawiające jest też, czy roje karaluchów robią na nich jeszcze jakieś wrażenie.Czy widząc takiego na bochenku chleba wyrzuci pokarm, czy też strząśnie robala i zje pieczywo?
Niewidzialny brud jest pod stopami. Niewidzialna zaraza i niewidzialna śmierć.
Monika Rokicka
Skrybia
Kiedy podróżny wpływa do portu Skrybii, nie może powstrzymać okrzyku zachwytu. Białe nadbrzeżne domy odbijają promienie zachodzącego słońca, blaski księżyców i gwiazd, mieniąc się masą perłową zapomnianych słów. Uliczki wiją się krętymi wstęgami w góre, obiecując podróżnym cień wśród grafitowych drzew o gałęziach pełnych słów. Mieszkańcy Skrybii przechadzają się promenadą, pełni spokoju i cichej zadumy. Za oceanami mówiono, że to miasto ludzi mądrych i szczęśliwych.
Dawno temu architekci Skrybii postanowili, że zbudują swoje miasto ze słów, napiszą je najpiękniejszymi krojami pisma. Powstawało ono powoli - najpierw w umysłach myślicieli, ludzi pełnych tolerancji, którzy to z wielką pieczołowitością zbierali słowa nadające się do stawiania murów. Słowa mądre, piękne, odpowiedzialne zestrajali w sensy. Potem oddali je skrybom, by Ci wydobyli ich fizyczne piękno.
Wiele wieków powstawała Skrybia, by osiągnąć swą dzisiejszą doskonałość. Latami architekci ćwiczyli krągłości i kanty liter, by budować z nich cieszące oko fasady. Przemierzyli wiele światów, by odnaleźć pióra i atramenty, dość dobre i piękne, by wypisać nimi ulice i skwery. Odkrywali nowe lądy, by sprowadzać zza oceanów drzewa kwitnące cienistymi zwojami pism.
Jeśli kiedyś wiatry poniosą cie do Skrybii, pamietaj, że jej piękno nie kończy się na perłowych fasadach portowych kamieniczek. Poznaje się je powoli, krok za krokiem podążając krętymi uliczkami sensów.