Słowo jako tworzywo - to najlepsze określenie tego warsztatu. Co można stworzyć ze słów? Czy przypadkowe wyrazy można połączyć w sensowną całość? Jak można spoić obraz i słowo?
Na warsztatach uczestnicy pisali kilka tekstów zainspirowanych metodami dadaistów oraz tworzyli swój własny przekaz metodą college'u słownego. Oto co powstało:
Anna Sulińska
Wiecznie młody
Gdy miałem lat dwadzieścia pięć niebo było dla mnie sufitem, z którego czasami padał deszcz. Wbijałem bolce w ziemię i rozbijałem namiot. Społeczeństwo? Nie obchodzili mnie ludzie. Do czasu. Teraz sufit jarzy się na niebiesko, a pielęgniarka niesie mi aspirynę i nowe pieluchomajtki. Kiedy naprawią te jarzeniówki? Niebo jest czasem, a czas niebem - myślę sobie i już nie czekam. Tak mi dobrze.
Antoni Grycuk
W świetle źrenic
Ze świecą trzeba by szukać tak niezwykłej anatomii jak u Ciebie.
Mógłbym rozwiązać setki kalamburów, a Twego ciała i tak nie rozszyfruję.
A patrząc Ci głęboko w oczy, słyszę gdzieś w głowie dźwięczące słowo - KOBIETA.
Wpływa ono we mnie narastając jak dźwięk kamertonu...
Obawiam się...
Obawiam się, że pozostawiony w Twojej obecności na dłużej, zapadłbym w migrenę logiki i codzienności.
Bożena Bienias
Zaginiony śledź
Pod listwą zielonego szezlongu znalazła śledzia. Właśnie jego szukaliśmy w zeszłe lato, rozbijając namiot nad jeziorem Błona. To były piękne wakacje - rozmarzyłam się i przez zmrużone oczy zobaczyłam jakiś ciemny kształt na podłodze. To był wielki, czarny karaczan. Patrzył na mnie, a ja pacnęłam go znalezionym śledziem. To dobrze, że właśnie teraz go znalazłam. Nie lubię robactwa.
Agata Czarny
Czwartek
Wentylator rozpostarł ramiona nad wielkim stołem, niby potężna ważka. Siedział oparty łokciami o blat i wpatrywał się w miskę z ugotowaną ciecierzycą. Miał w pamięci tamto popołudnie - las i zielone poduszki mchu pod stopami. Wystarczył skok za miasto, by znaleźć się w ciszy i zapomnieć o tym, co miało zdarzyć się dziś, zapomnieć o zmartwieniach. Teraz wróciły zaplatane w głuchy jęk wentylatora. Był czwartek. Nadchodziła burza.
Monika Rokicka
Metamorfoza
Klimat nie był tu sprzyjający. Ciągłe tornada zmian i niże nastrojów nie pozwalały mu się zaaklimatyzować i męczyły przyzwyczajoną do stabilizacji głowę. Wciąż miał w nozdrzach zapach kadzidła, który tak lubił. ten jednak słabł z każdym dniem, podobnie z resztą jak miękkość jego jasnych włosów. Nie przypominały już ptasiego puchu, lecz szorstką sierść jenota. Coraz trudniej mu było zdzierżyć muzykę. Uciekał od niej, nawet dźwięki kwartetu smyczkowego, który tak ubóstwiał, wywoływały teraz nieprzyjemny dreszcz na coraz bardziej opalonej skórze. Co się ze mną dzieje? - pomyślał patrząc w lustro. Wydał się sobie stary. Zbyt stary jak na anioła.